This text is replaced by the Flash movie.

W górach nie ma żartów/ Jacek Słomian

28-09-2007

Letnia przygoda z osnieżonymi szczytami Kaukazu rozpoczęła się niepozornie. Na stronach internetowych Annapurna Klub trafiłem na inrormacje o organizowanej na przełomie lipca i sierpnia wyprawie na Elbrus, najwyższy szczyt Europy. Podjałem decyzję. Muszę spróbować.

27 lipca. Wczesnym rankiem wyruszyłem do Terespola na miejsce zbiórki grupy. Okazało się, że organizatora wyprawy poznamy dopiero w Moskwie, do której mieliśmy dojechać sami. Po przekroczeniu granicy polsko- białoruskiej czekaliśmy kilka godzin na dworcu w Brześciu na pociąg do stolicy Rosji. Podróż trwała szesnaście godzin.

28 lipca Rano wysiedlismy na dworcu w Moskwie

29 lipca Po nocy spędzonej w hotelu udaliśmy się na lotnisko, skąd mieliśmy odlecieć do miejscowości Mineralne Wody. Mineralne Wody to typowe blokowisko. Na ulicach widac biędę i zaniedbania ostatnich lat. Nie zabawiliśmy tam jednak długo. Wynajętymi samochodami dotarliśmy do wioski, o takiej samej nazwie jak szczyt, który był celem naszej wprawy. W wiosce oprócz górskich zapaleńców sami muzłumanie. W miejscowości tylko baranina.

30 lipca Dzień rozpoczeliśmy od małego treningu kondycyjnego. Wspinaczka na wysokość 2500 metrów n.p.m. była naszą pierwszą rozgrzewką przed zaatakowaniem Elbrusu. Mieliśmy tego dokonać już niedługo.

31 lipca Rano, po krótkiej jeżdzie samochodem, dotarliśmy do dolnej stacji kolejki liniowej. Część grupy zdecydowała się na wycieczke pieszą, część zaś skorzystała z dobrodziejstw techniki. Na wysokości 3800 mertów n.p.m czekały na nas tzw. boczki- metalowe schrony, przypominającem swoim kształtem duże beczki. Nikt nie spodziewał się jednoosobowych pokoi z samodzielną łazienka, jednak to, co zobaczyliśmy, zadziwiło nas zupełnie. Jeszcze większym zaskoczeniem był brak wolnych miejsc. Noc spędziliśmy w obskurnym baraku. Katastrofalne warunki rekompensował nam widok na szczyt Elbrus- rozpościerający się teraz jak na dłoni.

1 sierpnia Wyruszyliśmy do położonego na wysokości 4200 metrów n.p.m. schroniska Prijut. Dzisiaj jednak nie obyło się bez raków. Powyżej "boczków" był już bowiem lodowiec. I znowu problemem okazał się brak wolnych miejsc. Tym razem noc spędziliśmy w namiotech.

2 sierpnia Kolejna wyprawa kondycyjna. Wszystkim była potrzebna aklimatyzacja. Cel wyprawy to Skały Pastuchowa na wysokości około 5000 metrów n.p.m. i powrót do bazy. Droga była ciężka i monotonna. Udało mi się jednak dojść do podnóża skał. Część osób z grupy jednak na tym nie poprzestała. Zdobyli Elbrus. Podbudowany sukcesem innych, postanowiłem najbliższej nocy wyruszyć na szczyt.

3 sierpnia Wstałem o 1 w nocy. Wiał dosyć silny wiatr. Miałem jednak nadzieję, że się uspokoi. Zawiodłem się jednak w swoich przypuszczeniach. Wiało coraz silniej i prawie nie dało się iść. Gdy dotarłem do Skał Pastuchowa, postanowiłem się tam schować i przeczekać. Po dwóch godzinach podjąłem decyzję o powrocie do Prijuta. W górach z pogodą nie ma żartów. Od trzech miesięcy na wysokości powyżej 3000 metrów n.p.m. pod śniegiem leżało ciało Rosjanina, któremu nie udało się pokonać żywiołu natury. Pozostało mi więc oczekiwanie na poprawę pogody.

4 sierpnia Przez cały następny dzień jednak wiało i padał grad. Pogorszyły się także nastroje w grupie. Jeżeli załamanie pogody utrzyma się przez kilka dni, to nie uda się nam wejść na szczyt.

5 sierpnia Następnego dnia obudził mnie hałas w schronisku. Okazało się, że pogoda się poprawiła i kilka osób szykowało się do wyjścia. Ja postanowiłem ten dzień przeczekać. Spędziłem go na podziwianiu pięknych widoków oraz na odrabianiu zaległości związanych z toaletą. Przez kilka dni spędzonych w górach nie było możliwości korzystania z łazienki, ponieważ ta nie istniała, a woda, którą wykorzystywaliśmy (głównie do gotowania) pochodziła z lodowca.

6 sierpnia Na szczyt wyruszyłem około 2 w nocy. Nad ranem, gdy już byłem na przełęczy mięszy dwoma wierzchołkami Elbrusu, wiedziałem, że tego dnia mi się uda. Była przepiękna pogoda, wiał słaby wiart, a niebo było bezchmurne. Od szczytu dzielił mnie jednak jeszcze kawałek drogi, w tym stromy trawers. Po jego pokonaniu, zmęczony, w oddali zobaczyłem wierzchołek. Wstąpiły we mnie nowe siły i ostatni odcinek nie stanowił już problemu. Zdobyłem Elbrus, szczyt o wysokości 5642 metrów n.p.m. Potem były już tylko gratulacje, zdjęcia i wielka radość, że tego dokonałem, nie mając zbyt wielkiego doświadczenia w wspinaczce wysokogórskiej. Po półgodzinnym odpoczynku rozpocząłem schodzenie do bazy. Droga powrotna- wbrew pozorom- wcale nie była łatwa. Zmęczenie dawało się we znaki. Nie myślałem jednak o nim, ale o kolejnych szczytach, które na mnie czekają.